piątek, 15 marca 2013

Rozdział 6


                                 Oczami Leny

         Dominika spuściła głowę jakby chciała uniknąć mojego wzroku. Najwidoczniej wiadomość o Gabrielu nie była dla niej zaskoczeniem. Wydawała się zawstydzona faktem, iż ktoś o tym wie. Maja była skupiona na jakimś punkcie za mną, odwróciłam głowię i ujrzałam zegar, który wskazywał na to, że zaraz będzie ósma wieczorem. Moja przyjaciółka chyba się z kimś umówiła, więc zrezygnowałam z planu dowiedzenia się wszystkiego natychmiast. Nic przecież się nie stanie kiedy przełożę naszą rozmowę, a właściwie przesłuchanie, na rano. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na Dośkę i Maję jak bezradna mama.
-No dobrze, Maja idź do kogoś z kim się umówiłaś, a Ty Dośka nie musisz już tak spuszczać tej głowy. Pogadamy jutro, a teraz idę spać.
-Naprawdę?-spytałam zaskoczona Maja.
-Oczywiście, zresztą sama jestem zmęczona.
-Ręczniki masz w szafie, a wszystkie inne potrzebne rzeczy w łazience. To ja już lecę.
        Blondynka rzuciła się mi na szyję, ściskając z całych sił i wybiegła z pokoju.
-Właściwie też jestem z kimś umówiona- zaczęła nieśmiało Dominika.
-No to na co jeszcze czekasz?- Uśmiechnęłam się do niej.
       Dziewczyna przytuliła mnie serdecznie i wyszła. Ruszyłam do szafy, żeby wziąć potrzebne mi rzeczy. Bez problemu znalazłam ręczniki, bieliznę i piżamę. Powłócząc nogami weszłam do łazienki.

                               ***
                               Oczami Mai

       Nie mogłam doczekać się kiedy ujrzę jego twarz. Byłam podekscytowana, ale nie denerwowałam się, po prostu chciałam go zobaczyć, te jego piękne blond włosy, lekko zmierzwione, które przeczesywał co jakiś czas dłonią, serdeczne zielono-brązowe oczy, nieśmiały uśmiech i ten głos ciepły, troskliwy. Kiedy wymawiał moje imię czułam się jakbym była najważniejsza na świecie. Myślałam, że jest tym jedynym, o którym opowiadają te wszystkie książki. On był ideałem, ale oprócz niego znałam jeszcze kogoś, komu mogłam zaufać, bo znałam go od dawna. Traktowałam go jak mojego najlepszego przyjaciele, do momentu kiedy powiedział mi, że czuje do mnie coś więcej. Wtedy moje życie zaczęło być skomplikowane. Myślałam, że z Emilem, moim kochanym blondynkiem, będę do końca życia, ale nie mogłam kompletnie zignorować słów mojego przyjaciela Maksa, który był niezłym ciachem, obaj byli.
       Poczułam dłonie na talii i wtuloną w moją szyję twarz Emila. Wyrwał mnie z rozterek i znowu istniał tylko on. Obszedł mnie dookoła i pocałował w usta delikatnie, przelotnie, tak na powitanie.
-Gdzie idziemy?- spytałam.
-Niespodzianka.
-Nie lubię niespodzianek, powiedz mi i to już.
-Kochanie bądź cierpliwa.
       Wziął mnie za rękę i poprowadził.
       Właściwie nie byłam z nim oficjalnie. Zachowywaliśmy się tak jakbyśmy byli razem i wszyscy tak myśleli, ale nie padło nigdy pytanie, czy zostanę dziewczyną Emila, na pewno nie można nas uznać za schematycznych zakochanych. To wszystko jeszcze bardziej komplikowało sprawę z Maksem. Niby lepiej jak wszystko samo się rozwinie, ale mój kochany przyjaciel, który znał szczegóły mojej miłości z blondynem, uznawał mnie za singielkę i myślał, że to on zajmie miejsce u mojego boku, chociaż doskonale wiedział jak kochałam Emila. Powtarzał zawsze „Nic nie jest oficjalne.”
       Znaleźliśmy się przed wejściem do kuchni.
-Czy ta niespodzianka to jedzenie?- spytałam zawiedziona.
-Głuptasku, oczywiście, że nie, ale miałem przekazać Saturninowi o jutrzejszym męskim spotkaniu.
-No dobra, poczekam tu.
       Emil zniknął za drzwiami kuchni, a ja oparłam się o ścianę. Zauważyłam chłopaka, który wpatrywał się we mnie. Szedł korytarzem, a gdy zobaczył, że zauważyłam, iż bezczelnie się gapi spuścił wzrok. Był to Damian, o rok młodszy, znaczy zmieniony rok po mnie. Wydawał się miły i chyba zainteresowała go moja osoba, ale nie mogłam wdawać się w jakieś durne gierki. Miałam już problem z Emilem i Maksem, nie potrzebny mi do tego jeszcze Damian. Przeszedł koło mnie, ale w tamtym momencie z kuchni wyszedł mój chłopak. Damian odwrócił jeszcze kilka razy głowę i zniknął za rogiem.
       Wyszliśmy na zewnątrz, nie było jeszcze ciemno, ale słońce powolutku kierowało się ku linii horyzontu, żeby zniknąć za nią za kilkadziesiąt minut. Powietrze niosło ze sobą zapach kwiatów, słodkich owoców i lata. Duchota dnia ustępowała miejsca orzeźwiającemu wieczorowi. Księżyc, ledwo zauważalny na jeszcze jasnym niebie, wisiał nad nami. Uwielbiałam tę porę roku, jest taka wspaniała. Wiosna, chociaż równie piękna, a może bardziej, niesie ze sobą nieprzewidywalną pogodę, a w lato rzadko zdarzają się duże skoki temperatur.
       Ścieżka była nagrzana od słońca i przy każdym kroku unosił się z niej brązowy pył, dookoła rosły drzewa, krzewy i kwiaty. Ogród w Endergerd zachwycał różnorodnością roślin, szczególnie zaskakiwał tym, że zmieniał się w las. Nie było dokładniej granicy między końcem kwiecistego piękna, a początkiem leśnej aury.
       Emil pociągnął mnie w lewo, depcząc przy tym kilka malutkich krzewów, które dopiero co odrosły od ziemi. Nie miałam pojęcie gdzie idziemy, nigdy nie lubiłam na tyle przyrody, żeby siedzieć na dworze godzinami i szukać nowych, ciekawych przejść, nie żebym należała do typów „Komputer, jedzenie i spanie.” ( co chyba tutaj byłoby niemożliwe), chodziłam ścieżką przez ogród, trochę do lasu i z powrotem.
       Mogłam więc wtedy podziwiać różnorodność kwiatów. Podłużne, różowe płatki cyni* mieszały się z żółtymi i pomarańczowymi, puchatymi aksamitkami*. Na tle połaci kwiatów zauważyłam duży jaśmin* z bielusieńkimi płatkami w kształcie zaokrąglonych rombów, a w samym środku żółte, delikatne, niezauważalne pręciki przypominające promienie słońca, chcące oświetlić jak największy obszar. Zatrzymałam się na chwili i ujęłam w dłonie jeden z kwiatów, był taki delikatny, a zarazem piękny. Przypominał mi ludzi, przecież ich łatwo zranić, z Zafirami jest trochę inaczej, szczególnie z tymi obdarzonymi darami.
        Emil znowu zmienił kierunek, tym razem nie musiałam zastanawiać się nad celem naszej wędrówki. Moim oczom ukazał się widok jak z bajki. Zaraz za wielkim jaśminem rozciągała się połać trawy. Kawałek dalej stało drzewo, a pod nim malutki stolik i dwa krzesła, zrobione z metalu pomalowanego na czarno o fikuśnych kształtach. Poczułam się jakbym trafiła do baśni. Na przezroczystym stole, również z metalowym obramowaniem i pięknymi nóżkami, stał dzbanuszek, dwie filiżanki i czekoladowy tort z czterema piętrami i wielkim sercem na samym szczycie. Zaprało mi dech w piersiach, nie mogłam wydusić z siebie, ani jednego słowa. Emil podszedł, odsunął krzesło, na którym z opóźnieniem usiałam.
-Jak ci się podoba?- spytał.
-Nie wiem co powiedzieć. Dziękuję, ale z jakiej to okazji?
-No widzisz jesteśmy razem od dwóch lat i będziemy już zawsze.
        Czyli dla niego nie było potrzebne oficjalne pytanie, uważał mnie za swoją ukochaną.
-Dlatego chciałbym poprosić cię...-znów zaczął.
        Uklęknął przede mną i sięgnął do kieszeni w czarnych szortach. Wcześniej nawet nie zwróciłam uwagi jak biała bluzka kontrastuje z jego letnią opalenizną.
-Chciałbym prosić cię o...
-Maja!- Rozległ się piskliwy krzyk.
        Zza jaśminu wyłonił się Kami, mój natrętny kolega, który zawsze próbował zwrócić na siebie uwagę. Stał w czarnym garniturze z czerwonymi różami w dłoniach. Włosy miał ulizane, użył chyba zbyt dużej ilości żelu. Wyglądał jak debil. Widać było jak pot spływa mu po czole.
-Kocham Cię! Nie zgadzaj się.- Kamil wyjął zgięta karteczkę i zaczął recytować dalej.- Moja różo czerwona, mój słodziaku, jesteś moim księżycem, kocham cię nad życie, wyjdź za mnie, całuj mnie o świcie, nie chcę kochać cię skrycie- wyrecytował rymowankę jak z opery mydlanej.
        Wybuchnęłam śmiechem i spojrzałam na Emila. On uważnie śledził wzrokiem rywala. Mój ukochany miał napięte mięśnie, dłonie zaciśnięte w pięści, ściągnięte brwi i usta, które z pełnych zamieniły się w prostą kreskę. Wyglądał jakby zastanawiał się czy rzucić się na Kamila, czy liczyć do dziesięciu i próbować się opanować. Podeszłam do niego i przytuliłam go mocno próbując odgrodzić go jednocześnie od świrniętego rywala. Kamil ruszył w naszą stronę, wyrzucając róże w jaśmin.

                                        ***
                                      Oczami Dominiki

         Szłam w stronę sali gimnastycznej. Ursyn obiecał, że pomoże mi się nauczyć grać w siatkówkę, co z moimi zdolnościami było niemal niemożliwe. Mimo że po przemianie zyskałam koordynację ruchową, której zawsze mi brakowało, czułam się niepewnie w grach zespołowych. Właściwie odkąd tu jestem nie dotknęłam piłki, chyba nie mogłam dostać nagle talentu sportowego, chociaż wcale by mi to nie przeszkadzało.
        Weszłam na salę, w której byli Ursyn i Gabriel. 



***
*nazwy roślin
Chciałam poinformować, że nie toleruje spamu, do którego zaliczam komentarze typu "fajny blog link" "obserwuję liczę na rew" itp. Komentarze tego typu będę usuwane, przecież macie spamownik i uszanujcie moją pracę. Dziękuję też osobom, które to czytają i wypowiadają się, kocham was. :*