Weszliśmy
do małego, białego pomieszczenia, w którym jedynymi meblami było
biurko i krzesło, które zajmowała Anabella. Przeglądała stos
jakichś papierów, szukając czegoś zawzięcie. Spojrzała na mnie
od niechcenia i jednym ruchem wyjęła biała kartkę, nie naruszając
konstrukcji. Rzuciła okiem na trzymany w ręku dokument i kazała
Saturninowi wyjść.
-Jak
czujesz się w Endergerd?- zaczęła.
-Dobrze-
odpowiedziałam lakonicznie.
-Przechodząc
do konkretów, chciałam ci powiedzieć, że na koniec roku masz test
z „bycia Zafirem”. Z walki będą cię przygotowywać nasi
nauczyciele, ale teorii będziesz musiała nauczyć się sama, ale
postanowiłam zrobić dla ciebie wyjątek i wyznaczyłam kogoś, kto
pomoże ci opanować materiał przynajmniej na początku. Wejdź
Maksymilianie! -krzyknęła do drugich drzwi w gabinecie, których
wcześniej nie zauważyłam.
I
przed moimi oczami ukazał się grecki bóg. Był oszałamiająco
przystojny. Jego brązowe oczy przyciągały jak magnez, widziałam w
nich moją definicję szczęścia. Włosy tego samego koloru,
zaczesane do góry, dodawały mu uroku. Uśmiechając się szeroko
odsłonił rząd prościutkich, śnieżnobiałych zębów. Miał na
sobie czarne, bardzo obcisłe spodnie, białą bluzkę z długimi
rękawami podwiniętymi na wysokość łokci. Mimo całego swojego
niezaprzeczalnego uroku, wydawał się zarozumiały. Chyba to właśnie
jest najgorsza wada przystojniaków, są zapatrzeni w swoje odbicie w
lustrze jak w wyrocznię.
Maksymilian
cały czas wpatrywał się w Anabellę, przez jedną, krótką
sekundę wydawało mi się nawet, że do niej mrugnął.
-On
ci pomoże, ale to kiedy indziej, możesz już iść- powiedziała
Anabella, nie zaszczycając mnie nawet swoim spojrzeniem.
Wyszłam,
a właściwie wybiegłam z gabinetu i poszłam wreszcie znaleźć
Feliksa, bo jedna próba skończyła się fiaskiem. Z nadzieją
znalezienia pokoju numer pięćdziesiąt dwa ruszyłam przed siebie.
Wtargnęłam
bez pukania do pokoju mojego przyjaciela. Siedział sam nad jakąś
kartką. Podeszłam bliżej i ujrzałam wiersz.
Zafiry.
Dzieci
wyobraźni.
Walczą
choć
Nie
istnieją.
Bronią,
chociaż
Nikt
o nich
Nie
wie.
Wtapiają
się
W
nicość,
Żeby
chronić.
Niedocenieni.
Przez
ostrza
Zmienieni.
Ratują
cały
Świat.
Tekst
nie mówił ani o kolejnym zdrajcy, ani o śmierci królowej.
Pokazywał po prostu jaka jest rola Zafirów. Mają chronić świat
bez chwały, sławy i błysku fleszy. Muszą poruszać się jak
cienie lub wtapiać w tłum i w odpowiednim momencie, dzięki
portalom, wracać do Endergerd.
Feliks
odwrócił głowę w moją stronę. Coś mnie uderzyło, coś w jego
wyglądzie. Nie była to żadna zmiana koloru włosów ani nic
takiego. Tylko jego oczy, które kiedyś, chociaż czarne, oddawały
całą radość jego duszy, a teraz te wielkie węgliki ziały
pustką, nie widziałam w nich nic znajomego, jakby stał się
zupełnie nową istotą. Uniósł kąciki ust, nie poruszając przy
tym żadnym mięśniem twarzy, co już świadczyło o jego
fałszywości.
-Cześć-
wydusił z siebie.
-No
cześć.
-Co
tam.
-Dobrze.
Boże,
co to była za sztywna rozmowa. Jak z obcym człowiekiem na portalu
internetowym. Stałam tak w milczeniu z każdą sekundą coraz
bardziej uświadamiając sobie, że straciłam Feliksa. On już nie
był taki jak kiedyś. Niby nie miałam szczególnych dowodów na
jego zmianę, ale znałam go na tyle dobrze, żeby zauważyć, że
coś jest nie tak.
-Feliks!
Mam dość! Co się dzieje? Zmieniłeś się i nawet nie zaprzeczaj!
Po prostu powiedz mi co do cholery się stało?- wyrzuciłam z siebie
potok słów, ale twarz mojego przyjaciela nie zmieniła wyrazu.
-Nic.
-Feliks!
Czy ty uważasz, że jestem głupia?
-Nie.-
Jego lakoniczne odpowiedzi zaczynały mnie denerwować.
-Chyba
jednak tak! Za dobrze cię znam mój drogi, żeby nie zauważyć tego
sztucznego uśmiechu i pustych oczu.
-Zrozum,
że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dzisiaj wieczorem mamy
męski wieczór, nie muszę przed tobą już ukrywać mojej
tożsamości i jest wspaniale.- Jego zapewnienia nie do końca mnie
przekonywały.
-Taki
kit to sobie możesz wciskać komuś innemu, a ja wychodzę. Przemyśl
czy naprawdę nie można mi zaufać i powiedzieć co się dzieje!
Wybiegłam
z pokoju, trzaskając drzwiami. Jedyne uczcie, które wtedy
odczuwałam to złość.
Nie
wiedziałam czemu jego brak zainteresowania wywołam u mnie, aż taki
napad złości. Chyba za bardzo byłam przyzwyczajona do mojego
wesołego, pełnego energii Feliksa, który za każdym razem, kiedy
mnie widział skakał podekscytowany, wyrzucając z siebie miliony
pomysłów na minutę, na to co moglibyśmy robić.
Jego
obojętność nie wskazywała na nic dobrego, przecież jeżeli nie
musiał się przede mną ukrywać to powinien być szczęśliwy, a
wcale na takiego nie wyglądał.
Do
głowy wpadł mi trochę szalony pomysł, ale musiałam z kimś
pogadać. Chciałam powiedzieć wszystko Anabelli. Musiała wiedzieć
wszystko o Endergerd i jego mieszkańcach. Może Feliks zawsze tutaj
zachowywał się jak pozbawiony życia, a przy mnie po prostu udawał.
Weszłam
do gabinetu królowej i miałam ochotę stamtąd od razu uciec. Na
środku pomieszczenia stali Maksymilian i Anabella całujący się
namiętnie. Chłopak trzymał ręce w jej włosach, a królowa
oplatała swoje wokół jego talii. Chyba mnie nie zauważyli, bo
dalej byli zajęci sobą, więc wyszłam zamykając cicho drzwi.
Tutaj
wcale nie było tak idealnie. Królowa całowała się z moim,
przyszłym korepetytorem, Feliks zachowywał się jak nawiedzony, za
Majką „latał” jakiś Kamil, a o Dośki problemach już nie
wspomnę. No i do tego zdrajca i Seraf, można było dostać od tego
wszystkiego zawrotów głowy.
Nagle
do mojej durnej głowy wpadła pewna, nierealna myśl. Przez chwilę
wyobrażałam sobie siebie jako Serafa i nową królową, ale chyba
byłam zbyt egocentryczna, bo przecież dopiero co tutaj
przyjechałam, a już marzyłam o takich rzeczach. Nie mogłam zostać
zastępczynią Maryny. Bardziej prawdopodobna wersja byłaby z Majką.
W Endergerd mieszkała już od jakiegoś czasu, dużo wiedziała i...
nie potrafiłam sobie jej jednak wyobrazić jako królową . Nie
pasowała do tej roli. Nie uważałam, żeby nie zasługiwała, ale
ona wyglądała jak wesoła wróżka, a nie jak poważna
przywódczyni, która ma pokonać z zimną krwią podłego zdrajcę.
***
Witajcie! Chyba powróciłam.